Wednesday, June 18, 2014

To, co kotki lubą najbardziej


Gdybym musiała (choć na szczęście nie muszę) wybrać jakiś jeden, konkretny nurt zabaw BDSM to myślę, że byłby to predicament bondage.

Predicament oznacza dosłownie kłopotliwe położenie, ale dosłowne tłumaczenie nie wyjaśnia diaboliczności takich rozwiązań.

Otóż - predicament bondage zakłada, że osoba wiązana ma do wyboru kilka pozycji, w których może się znaleźć, zazwyczaj część z nich jest bolesna, zaś ta, która daje ulgę - nietrwała. Ot na przykład taki drewniany koń - jeśli jest się na nim stojąc na czubkach palców to wszystko jest w porządku, dopóki wystarcza pary w łydkach, by stać. W przypadku pani powyżej to kwestia ud, które ściskają deski starając się uciec z niewygodnego i bolesnego czubka. Oczywiście dama w opałach powyżej nie może też odchylić się do tyłu by ochronić najwrażliwsze miejsca bez zadania sobie samej bólu przez klamerki, które trzymają ją w pozycji pożądanej przez osobę wiążącą.

Nie wiem dlaczego mnie to tak kręci. Może fakt, że sama zadaję sobie ból, że próbuję się utrzymać? Może to fakt, że osoba dominująca może usiąść sobie na krzesełku przede mną i patrzeć mi w oczy gdy próbuję utrzymać się na palcach, a jeśli z kolei przyjdzie ochota na pomęczenie mnie - ma do tego dwie ręce i dużo luzu?

Tak, jak ostatnio, kiedy siedziałam przy stole, nie mogąc się odsunąć, trzymając nogi w górę, do których przymocowany był sznureczek idący do przeciwnej strony stołu, a stamtąd wprost do klamerek na sutkach? Nie mogłam się odsunąć i uciec od wibracji i to było tak niebywale podniecające, stawiające mnie w pozycji całkowitej bezradności...

A do tego głos.

Chyba doszłam bez pozwolenia.

Friday, June 6, 2014

Dwie twarze NRE

Jestem taka mądra, bo przeżywam to po raz drugi.

(To takie ostrzeżenie dla tych, którzy mogą chcieć uważać, że wiem wszystko najlepiej ;))

Patrzę z boku, jak Ona, niczym rzymska Larunda, zapatrzona w Merkurego, przeżywa fascynację. I odżywają we mnie wspomnienia jak było, kiedy Merkury pojawił się w moim układzie.

To normalne, że nowy, nieznany człowiek fascynuje i ekscytuje. Pamiętam, że też ekscytowałam się i byłam podminowana... i też miałam trochę poczucia winy, bo przecież miałam już zobowiązania emocjonalne, a i Sol jest moim Pierwszym, no to intensywność odczuć też chciałoby się zapakować w ładne fiolki, opatrzyć numerami i trzymać w odpowiednim porządku.

Tylko że z emocjami się tak nie da.

Po pierwsze, świeże jest prawie zawsze bardziej intensywne. Niepewność podbija ekscytację, nieznane podbija fascynację... Ale trochę jest to też energią.

Zagrożeniem tego uczucia w układzie, który ma więcej osób jest to, że można tak zapamiętać się w nowej, fascynującej osobie, że pozostałe poczują się zaniedbane.

To, co pozwoliło mi zarówno poradzić sobie z moim poczuciem winy, jak i wpłynąć pozytywnie na moje stosunki z resztą układu było inwestowanie tego entuzjazmu podminowanej fascynantki we wszystkie istniejące relacje. Fascynacja nie stawała się przez to mniejsza, ale moi kochani nie czuli się zaniedbani, a i, może przede wszystkim - ja czułam się dobrze ze swoją fascynacją. Ja czułam, że robię coś, że dbam.

To takie marketingowe bycie proaktywnym.

Czy coś.