Swego czasu w Wielkiej Brytanii poganie zwykli nazywać siebie Ukrytymi Dzećmi Bogini. Obecnie odmienne wierzenia nie są już tak drażliwą sprawą, można w naszym kraju chodzić z pentagramem czy młotem Thora na wierzchu i nikt się nie spina.
A jednak w momencie, kiedy dochodzi do rozmów o seksie bez mała łatwiej jest "wyjść z szafy" niż... jak by to określić "wyjść z lochu"? Być może ludziom łatwiej jest zrozumieć biochemie organizmu, która powoduje pociąg fizyczny do innej płci, niż pociąg do praktyk BDSM?
Ale chciałabym bardziej zagłębić się w powody, dla których ukrywamy się ze swoimi preferencjami.
Część ludzi z blogów, które czytałam nie chce popularyzacji BDSM (czytam więcej takich wpisów od kiedy elementy BDSM trafiają do mainstreamu, jak choćby pod postacią nie-sławnej trylogii E.L.James), może z powodu uczucia elitarności. Bo BDSM to "bardziej" wyrafinowany erotyzm, że to "głębsza" intymność.
No i oczywiście zakazany owoc smakuje lepiej, a ten jest jeszcze bardziej zakazany.
Nie ujawniam się bo
- co powie środowisko
- jak ocenią mnie bliscy
- spotkam się z niezrozumieniem.
A jednocześnie internet, ze swoją pozorną anonimowością daje możliwość relatywnie bezpiecznego zanurzenia w środowisku, ale i tak poradniki sugerują: załóż osobne konto, nie wrzucaj zdjęć w sieć.
Ja marzę sobie w skrytości, że kiedyś nie będzie się trzeba chować z niczym. Nawet jeśli to odbiera nieco tajemniczości - bo każde z nas ma swoje własne BDSM. Unikalne. Niezależnie od tego ilu ludzi o tym wie i ilu ludzi praktykuje.
Moim zdaniem BDSM nie różni się jakościowo i stopniem intymności od żadnej innej formy erotyki. Jest po prostu pewnym rodzajem bliskości, ani lepszym, ani gorszym - ale wybranym przeze mnie, bo mi odpowiada. Jak lody cytrynowe.
A co wy myślicie?
No comments:
Post a Comment